piątek, 21 czerwca 2013

Wyjaśnienia.

Nie pisałem długo. Fakt. Działo się dużo. Fakt. Powinienem był pisać. Fakt.

Po kolei: W weekend było wesele. Masa obcych ludzi, państwo młodzi również obcy. Disco polo, fontanna z czekoladą, odrobina wina.

I ona.

Ze strony panny młodej ( ja od pana młodego), zabawna, mądra, całkiem ładna. Początkowo obca, ale szybko zaczęliśmy rozmawiać, poznawać się, wymieniliśmy numery. Ot, koleżanka, myślałem.

O ja głupi. Dnia następnego szybko okazało się, że widzi we mnie wiele wiele wiecej. Partnera. Chłopaka. Ideał. Miłość życia. Przeszkodą była odległość. 370 km to nie w kij dmuchał.

Dręczyło mnie to. Związki na odległość to nie to. Na ławce za domem weselnym jej usta przekonały mnie. Oglupiły. Otrzeźwiałem kilka dni później. Gryzło mnie to. Ostrzegałem ją wcześniej, że nie jestem człowiekiem stabilnym, że wszystko może się zmienić w chwili. Myślała, że jest na to gotowa. Nie była. Płakała. Czuję się z tym źle. Wygrażała samobójstwem. Udało się ją przekonać.

Najgorsze jest to, że następnego dnia zacząłem żałować. Uderzyło mnie, że znów nie mam nikogo, w czyich ramionach mógłbym utopić moją nienawiść. A tej mam w bród. Kiedy szykujesz show, i kiedy próbujesz w dwie osoby ogarnąć 12 osób którym się nie chce, i w 4 godziny z próby w proszku zrobić próbę generalną, a nauczycielka ciągle twierdzi, że wie lepiej, mimo, że nie ma jej na próbach - wariujesz. Szalejecie z kumplami, gracie scenki udając pijanych, aż w końcu walisz banią w krawędź wielkiego metalowego kotła ilądujesz z rozciętym czołem.

Wakacje będą do dupy, ale chociaż nie będę musiał walczyć z leniami.

(notka techniczna - będę pisał, kiedy będę czuł potrzebę. Mogę tylko obiecać, że będę się starał ją czuć codziennie.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz